28 maja 2020

PoŚcineczki #38: Masówka, czyli nasiusiać na szkołę

Z opowieści o PRLu utkwiła mi w pamięci taka:

Właśnie skończył się ulewny deszcz. Ulice toną w kałużach, woda leje się do studzienek, asfalt lśni od wilgoci. A tu na jezdni pojawia się polewaczka, która – jak sama nazwa wskazuje, a jej natura nakazuje – polewa bituminę obficie. Czyści.

Absurd?

Ale za czasów Rzeczpospolitej (której to już obecnie? tak zwanej czwartej? skłonni bylibyśmy raczej nazwać ją "dyzmianą", bo jej rzeczywistość polityczna przypomina do złudzenia to, co tak celnie opisał Tadeusz Dołęga-Mostowicz) zdarza się to samo. Tak wiele musiało się zmienić, by wszystko zostało po staremu... A czasem nawet przerosło głoszone dawniej ideały...

Skąd te zjawiska? Przypisywalibyśmy je przynajmniej częściowo ich masowości. Działamy z rozdzielnika. Na piątek wpisano polewanie ulic – więc robimy to, nawet jeśli nie potrzeba. Czy potrzeba kupować akurat pięćdziesiąt stołów? Nie potrzeba. Ale trzeba wydać pieniądze z "unijnej" "dotacji", bo "inaczej się zmarnują". Więc wydajemy.

Uniformizacja. Brak dostosowania do naturalnego, indywidualnego rytmu działania. Widać to świetnie na przykładzie szkół mających prawa państwowe. Miliony osób naraz robią to samo. Wszyscy, oczywista, budzą się o takiej godzinie, bo najlepiej uczy im się od ósmej rano. Co, ktoś śmie mieć inny pogląd? Ktoś śmie uczyć się lepiej o innej godzinie? Wszystkich obowiązuje ten sam program i te same egzaminy (nawet jeśli ma "nauczanie domowe"). I te de, i te pe.

Każdy potrzebuje swego rodzaju (dostosowanego właśnie do mnie, konkretnego człowieka) dyscypliny, ale niekoniecznie takiej masowej masówki, jaką z automatu proponuje nam społeczeństwo dotknięte chorobą etatyzmu. Ale ponieważ masówkę masowo się toleruje...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz