13 września 2020

REDiNTERPRETACJA: Sed contra

Autokomentarz do opowiadanka:

http://wiwopowiwo.blogspot.com/2020/09/nieznajomi-z-rowerow-w-niewidzialnej.html


 O(h), shi(f)t...

Jak spowodować zmianę?

 

 


REDiNTERPRETACJA: Sed contra


"It was BIG."


Z perspektywy dziecka zbliżający się do niego zwierz jest większy niż z perspektywy dorosłego. Powinniśmy to w naszej perspektywie uwzględnić.


Dla dziecka spotkanie czy ew. starcie z psem, który nam wydaje się maleństwem, to jakby pojedynek z gigantem.

Dziecko wchodzi na schody, wdrapuje się na krzesło – fraszka, zdaje się. "Ale sprawnie sobie radzi!". Lecz przecież dla człowieka, który ma wzrostu niespełna metr – to tak jak gdyby przed nami stawiano dzień w dzień zadanie wspinania się na stopnie wysokości solidnych pomnikowych cokołów.


→ Jarek z tym-tym w ręce


No, bo skoro wziął do ręki "to-to", to...


Źródło motta do textu:

G. K. Chesterton, The Man Who Was Thursday



Komentarz do tytułu Niewidzialnej klatki (który to termin nie pojawia się w tekście opowiadanka ani razu):


"Niewidzialna klatka" oznacza swego rodzaju "strefę ochronną" otaczającą dziecko. Dziecko ma mieć poczucie bezpieczeństwa – również wtedy, gdy wychodzi z własnych bezpiecznych (? – w rozbrojonym niemal doszczętnie społeczeństwie?) czterech ścian. Normalne jest, że (nie wszędzie oczywiście, nie na środku jezdni – ale np. w parku, na placu zabaw, na szerokim chodniku) chce i ma prawo pobiegać. Bez oglądania się (dziecka i rodzica) na prawo i lewo, czy nie podbiegnie do nich jakieś zwierzę. Gorzej niż tzw. Dziki (a naprawdę nie taki dziki) Zachód normalnie! Tam przynajmniej nikomu nie zakazywano nosić ze sobą strzelby, z której jakieś dzikie nachodzące czy nabiegające go zwierzę mógł bez pardonu zastrzelić.


O "niewidzialnej klatce" powszechnie zapomniano, dziecko wystawiono na wszelkie brudy i zachcianki świata. Z uśmiechem to dziecku objaśniamy, staramy się jakoś-takoś chronić, z przymrużeniem oka komentujemy – ale ten brud jest i się wdziera jawnie i postrzeżenie. Taka sama "strefa ochronna" dotyczy, oczywiście, kobiet, a kobiet w ciąży w szczególności. Ale któż się z tym liczy? Instytucjonalne wprowadzanie "przywilejów" dla kobiet w ciąży ("tu obsługujemy panie w ciąży bez kolejki" – pysznią się gdzieniegdzie napisy) świadczy o słabości społeczeństwa, któremu trzeba przypominać to, co powinno rozumieć z natury rzeczy. Kobietę trzeba chronić, szanować, przed paniami zdejmujemy kapelusze, ustępujemy im w drzwiach, miejsca... Zaraz? ustępujemy? Chamstwo się pleni. Bezczelne komentarze (również, a może zwłaszcza z ust mężczyzn, którzy nigdy doświadczenia ciąży ani porodu nie przeżywają) są na porządku dziennym. "Pani, patrząc na pani brzuch, jest dopiero w piątym miesiącu". (Nawet gdyby tak było (a nie jest), to co z tego, tłusty nieokrzesańcze? Masz moralne prawo wysiadywać tu swój gruby tyłek i nawet nie zaproponować, że mi ustąpisz?). O tym, aby ktoś bez dodatkowego komentarza albo interwencji obsługi sklepu zaproponował ustąpienie miejsca w kolejce – zapomnij! No, może jeszcze czasem jakaś kobieta zrozumie sytuację (bo sama w niej była) – bywa. Ale mężczyźni? A raczej – "mężczyźni"?


I o tym świadczy komentarz opowiadankowej Mamy, która mówi (bez rozpaczy, ale z pewnego rodzaju rezygnacją): "Co ja mogę?". Nie zawsze jest przy żonie mąż, żeby dobitniej pewne podstawowe prawdy nieokrzesańcom wytłumaczył.

 

Ale "niewidzialną klatkę" można też rozumieć jako nakładane samemu sobie ograniczenia, zachowania nienormalne obliczone na zmniejszenie ryzyka kontaktu swojego dziecka i swojego ze zwierzakiem, z którym kontaktu sobie nie życzę.


Dziecko nie wszystko ze wszystkich sytuacji rozumie (tak jak my – na pewno na swój sposób rozumie wszystko), ale ci durni pełnoletni (ale niedorośli) – już powinni rozumieć.


Kwestia przedtytułu:

Nieznajomi z rowerów

Właściwie żadni tacy w opowiadanku nie występują, ale (podobnie jak w Szklanej pułapce 2 lub Trzy) idziemy prawem serii. Tematyka podobna. Ciąg dalszy oryginalnych Nieznajomych.



WOJNA Z PSIARZAMI DZIECKA OCZAMI wielkimi literami → te psy i psiarze są wielcy


Istnienie Prawdy ("prawdy obiektywnej", czyli po prostu prawdy) jest wpisane w rzeczywistość i ujawnia się w fascynujący sposób w języku: używamy pojęcia "nieskończoność", znamy ten wyraz; nie umiemy go do końca zrozumieć, bo możemy sobie te kolejne dziewiątki dostawiać: 999999999999999999999999999999999 – ale wciąż da się dostawić kolejną i jeszcze bardziej się do nieskończoności zbliżyć. Nie umiemy zatem nieskończoności w sposób pełny opisać, ale wiemy, że jest. Podobnie z tzw. "paradoksem kłamcy". Ktoś, kto usiłowałby stwierdzić: "Zawsze kłamię" jednak to zdanie musiałby wypowiedzieć prawdziwe. A zatem dostajemy z góry wskazówkę: coś prawdziwe (obiektywne) jest.


A prawda w sprawie ludzi i zwierząt jest taka: gdyby za cenę jednej duszy ludzkiej uratowanej od wiecznej zagłady (wskutek niewczesnej albo niepóźniej śmierci, kalectwa, innego wydarzenia związanego z nieodpowiedzialnymi właścicielami zwierząt) trzeba było wykończyć wszystkie zwierzęta na świecie (z durnymi psami poczwórnie durnych właścicieli na czele) (nie, żeby Pan Bóg na pewno przed taką sytuacją nas stawiał – dlatego: "gdyby" – ale zaczynamy już chyba osiągać stan masy krytycznej) – to jest to tego warte. Jak to tłumaczyć doszczętnie i dogłębnie odkatolicyzowanemu społeczeństwu?


"Gdzie chusteczki? Są – na swoim miejscu. Dalej – czyścić!". Mama, jak to Mama, ma wszystko na swoim miejscu; ale jest naprawdę trochę zdenerwowana, więc przez chwilę niepewna, gdzie chusteczki się podziewają. Przypomina sobie ("na swoim miejscu", rzecz jasna) i przystępuje do czyszczenia dzieci z qpy.



"Facet patrzył to na swojego psa, to na człowieka, potem znów na człowieka i znów na psa, ale nie był się już w stanie połapać, co jest czym". (Aluzja do Folwarku zwierzęcego).


zamiast "kto jest kim" → dla wzmocnienia efektu; uzwierzęcenie człowieka raczej niż personalizacja zwierzaka; ale efekt ten sam: Pies (odgoniony) merdał już na powrót ogonem. A facetowi też się pomerdało.



"Tego uczysz dzieci?" – jak reagują niekiedy psiarze na prewencyjny atak na swoje (niegryzące, nieocierające się o alergików, nieszczerzące kłów, oczywiście) zwierzę. Dokładnie tego. I ciebie też nauczę.


Towarzyszyło nam zastanowienie, czy końcowy passus zawierający miejsce i datę powstania (a właściwie nawet: rozgrywania się) utworu, nie powinien wyglądać następująco:


To, co kiedyś godziło się zwać Polską,

wszędzie właściwie

poza własnym ogrodzonym

i ufortyfikowanym terenem,

AD MMXX


...ale zadaliśmy sobie takie pytanie:

– jeśli tak, to kiedy godziło się Polskę nazywać Polską? za Sobieskiego?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Vox populi, vox Dei?

Szukanie

Archiwizowanie

Dla odwiedzających