16 grudnia 2021

BARAŃCZAKOWO (licentia translatica w nowym wydaniu) / TRANSLATIO EST TRADUCTIO (Every translator is a traitor): Józef Ignacy Kraszewski "Grand & ma" ("Dziad i baba")



There was once

Grand & ma

Very old both of them

She coughing, very weak

He looked like half of himself


They had a tiny hut

As old as they were themselves

There was one mini-window

And just one small entrance


They led v'ry happy lives

Feels like cloud nine rather

Which at all does not stun me:

They got used to each other


But they were sad for one reason

That they had to die

That one day their long lives

Stop – in grave they will lie


So they prayed heartily

That by Lord God's command

When death comes to take them

Takes them both at once


"At once! that can't be

One will die ere the other" –

"Just not you, poor fellow".

"Just not her, take me rather".


"I'll go first," screams the granny

"I'm much older than you are

More sickly by the moment

You'll cry at my funeral."


"Me first, oh, my love,

I can't ever stop coughing

And cold soil'll cover me

Any given morning" –

"Me first". "Me, my dear"

"Me, says I." "'Nuff of that!

Crying'll be your part."

"For you nothing? To what end?"

And so on, on and on

A quarrel started such

They started at each other

Ready to leave the hut –


On the door – KNOCK KNOCK – slowly

"Who's there?"

"Open the door, please

According to your wishes

Death I am; demise I'm bringing"


"Go, woman, open the door!"

"Hear hear; you go, I'm weak

I'll go lie down a little"

The grandma so did speak.


"Phew! Death's standing in the rain

And waiting, poor thing."

"Be so good and open the door" –

"You open up, darling."



Grandma behind a stove

Wanting to hide back there

'Pa tucking under a bench

Waiting'n'knocking – reaper

And for two hundred years

At the door he'd be waiting

But at last he got so bored

He had t'get through the chimney.





Józef Ignacy Kraszewski

Dziad i baba

I

Był sobie dziad i baba,

Bardzo starzy oboje,

Ona kaszląca, słaba,

On skurczony we dwoje.

Mieli chatkę maleńką,

Taką starą jak oni,

Jedno miała okienko

I jeden był wchód do niéj.

Żyli bardzo szczęśliwie

I spokojnie jak w niebie,

Czemu ja się nie dziwię,

Bo przywykli do siebie.

Tylko smutno im było,

Że umierać musieli,

Że się kiedyś mogiłą

Długie życie rozdzieli.

II

I modlili się szczerze,

Aby Bożym rozkazem,

Kiedy śmierć ich zabierze.

Brała oboje razem. —

Razem! to być nie może,

Ktoś choć chwilą wprzód skona” —

Byle nie ty nieboże”.

Byle tylko nie ona”.

Wprzód umrę, woła baba,

Jestem starsza od ciebie,

Co chwila bardziej słaba,

Zapłaczesz na pogrzebie”.

Ja wprzódy, moja miła,

Ja kaszlę bez ustanku

I zimna mnie mogiła

Przykryje lada ranku”. —

Mnie wprzódy”. „Mnie, kochanie”.

Mnie mówię”. „Dość już tego,

Dla ciebie płacz zostanie”.

A tobie nie? dlaczego?”

I tak daléj i daléj,

Jak zaczęli się kłócić,

Tak się z miejsca porwali,

Chatkę chcieli porzucić. —

III

Aż do drzwi — puk powoli.

Kto tam?”

IV

Otwórzcie proszę,

Posłuszna waszéj woli,

Śmierć jestem: skon przynoszę”.

V

Idź babo drzwi otworzyć!”

Ot to: Idź sam, ja słaba,

Ja pójdę się położyć”,

Odpowiedziała baba. —

Fi! śmierć na słocie stoi,

I czeka tam nieboga”,

Idź otwórz z łaski swojéj” —

Ty otwórz moja droga”

VI

Baba za piecem zcicha

Kryjówki sobie szuka,

Dziad pod ławę się wpycha,

A śmierć stoi i puka.

I byłaby lat dwieście

Pode drzwiami tam stała;

Lecz znudzona nareszcie,

Kominem wleźć musiała.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Vox populi, vox Dei?

Szukanie

Archiwizowanie

Dla odwiedzających