22 maja 2020

PoŚcineczki #42: Jak chorągiewki na wierze, czyli modernizm nasz powszedni

Stara wiara się nie stara

Śladem naszej publikacji:
http://wiwopowiwo.blogspot.com/2020/05/poscinki-pierwsze-1-bojazn-i-drzenie.html

Meg, I have borne a long time with thy husband; I have reasoned and argued with him in these points of religion, and still given to him my poor fatherly counsel, but I perceive none of all this able to call him home; and therefore, Meg, I will no longer dispute with him, but will clean give him over and get me to God and pray for him.

Gdy przeczytałem gdzieś teorię, że zamykanie kościołów będzie skutkowało łatwiejszym "odpuszczaniem sobie" przez wiernych uczestnictwa we Mszy/w tym, co w dobrej (lub złej) wierze uważają za Mszę, w niedziele i święta nakazane, sądziłem, że to przypuszczenie zgoła nieuzasadnione. Ledwie nowoobrzędowcy w porozumieniu z władzami cywilnymi i w podległości/służalczości im poluzują nieco zasady, świątynie zaraz wypełnią się wiernymi – tak myślałem – a ci, którym ograniczenie do 5 osób faktycznie uniemożliwiło uczestnictwo w celebrach, znajdą się w pierwszych szeregach chętnych do powrotu na Msze (w imię skrótowości nazwijmy też tak umownie celebry w ramach "Kościoła Novus Ordo").

Rzeczywistość przerosła moje oczekiwania całkiem sprawnie i okazuje się, że najgorliwszymi być może w znajdowaniu sobie wymówek [(być może) zwalniających ich z obowiązku uczestnictwa] są ci, którzy wcześniej najgorliwiej krytykowali katolicką postawę, w ramach której nie traktujemy jako grzesznika kogoś, kto celem uczestnictwa we Mszy w jedności z Kościołem wszechczasów (tj. katolickim, bez jedności z przyjmującymi lub tolerującymi błędy "Soboru Watykańskiego II" uzurpatorami w sutannach lub bez, okupującymi hierarchiczną strukturę; bez jedności również z pseudotradycjonalistami uznającymi publicznych heretyków za prawowiernych przedstawicieli Kościoła) potrzebuje/potrzebowałby przebyć setki kilometrów i udawać się regularnie w daleką drogę.

Tak jak wcześniej bez mszy nie było zbawienia, tak teraz nie ma go bez maski, bez powstrzymania się od uczestnictwa w celebrze, bez powstrzymania się od przyjmowania Ciała Pańskiego (lub: tego, co uważa się za Jego Ciało).

Wszyscy jesteśmy modernistami

Wszyscy nasiąknęliśmy tym rodzajem myślenia, które świat proponuje nam w sposób nadzwyczaj zintensyfikowany od sześćdziesięciu lat: "każdy może sobie mówić i myśleć, co chce". Możemy się przed powyższym stwierdzeniem bronić. Możemy z nim walczyć. Ale światowy sposób rozumowania w każdym z nas do jakiegoś stopnia siedzi. Do jakiego? Do takiego, do jakiego każdy z nas dał się światu współczesnemu ponieść.

I to jest przyczyna dramatu tylu wspaniałych, pracowitych, bogobojnych ludzi (którym nie ośmielam się odbierać prawa mienienia się katolikami), którzy z niewiadomości (por. Dz 3, 17) zaufali człowiekowi/ludziom bardziej niż Bogu i nauce Jego Kościoła. I zaufali na przykład komuś, kto twierdzi publicznie, że w najbliższym czasie "modernizm będzie wiódł prym w Kościele katolickim". Tak jakby Kościół składał się z pewnych frakcji – tej głoszącej prawdę, całą prawdę, półprawdę, a jeszcze na dodatek g... prawdę – i od czasu do czasu inna z frakcji "przeważałaby", "wiodła prym" – obecnie na przykład ta wyznająca "ściek wszystkich herezji" – a jednocześnie taka zbitka rozmaitych głoszących sprzeczne teorie stronnictw nadal pozostawałby jednym, świętym, katolickim i apostolskim Kościołem. Głosić coś takiego to szaleństwo!

Przecież tuzy pseudotradycji jako to Burke, Schneider etc. też się między sobą w pewnych zasadniczych kwestiach nie zgadzają – ich myśli bywają jednak en bloc traktowane z szacunkiem: w imię tego, że każdy wybiera sobie to, co mu akurat odpowiada. I to jest właśnie ten modernizm nasz powszedni.

Chciałoby się napisać: "Piszę o tym, o czym piszę, po raz ostatni i jak cytowany na wstępie święty przestaję próbować przemawiania do rozumu i przystępuję do modlitwy w intencji".

Wciąż jednak doskwiera mi i kłuje mnie to, że...

Nie potrafię chyba tego pojąć i trudno mi to przyjąć, jak bardzo człowiek skądinąd myślący może być wobec prawdy tak oporny. I on wie, że jest oporny. I jak Stephen Norton tylko się na myśl o tym czy na zwrócenie uwagi na ten fakt ~ uśmiecha. (A myśmy się spodziewali... No, toście się przeliczyli).

I po raz pięćdziesiąty wyciąga ten sam odgrzewany "kontrargument" wobec katolicyzmu rozumianego integralnie – świadcząc o tym, że albo zaniedbał uczciwego zbadania sprawy albo – co gorsza – zbadał ją i uznał, że wygodniej/bezpieczniej/[dodaj własny powód] będzie nie wyciągać logicznych konsekwencji z niezaprzeczalnych faktów.

Ktoś zachęcał mnie do złożenia w parafii zamieszkania aktu apostazji. Nie rozumiem. Ja się nie wypisałem z Kościoła. Ja w nim trwam. Przed nikim (a na pewno nie przed lokalnym przedstawicielem heretyckiej struktury) nie potrzebuję składać żadnego oświadczenia o wypisaniu się z Kościoła. Bo ja się z niego nie wypisałem. Wypisał się za to automatycznie i bez potrzeby żadnej oficjalnej deklaracji tymczasowo zarządzający parafią "proboszcz", którego nawiedziłem, i – dowiedziawszy się odeń, że Kościół nieomylny nie jest, a poza Kościołem zbawienie jest – podziękowałem prewencyjnie za kolędową wizytę, nie chcąc narażać domowników (szczególnie młodszych wiekiem) na konieczność uczestniczenia w rozmowie, w której stanowisko teologiczne osoby duchownej/uchodzącej za duchowną (kwestia wątpliwej ważności święceń) zostanie poddane miażdżącej krytyce. Szacunek dla sutanny.

Ktoś zachęcał mnie, abym wyłącznie własnymi słowami opowiadał o sprawie katolicyzmu integralnego – wbrew mojej zachęcie, by jednak najpierw własnoręcznie (własno~ocznie) zapoznał się z oficjalnymi dokumentami Kościoła. "Bo nie mam na to czasu". Przepraszam, nie masz czasu na kwestie najważniejsze? Na sprawy, z których wynika cała życiowa postawa (a niekiedy kwestia wiecznego zbawienia)? Rozumiem, że współczesny świat chce nam odebrać te resztki "wolnego czasu" i zagospodarować je na siłę tym brudem, który nam proponuje, ale – ale: jeśli chcesz coś więcej z dzisiejszej sytuacji Kościoła oraz świata zrozumieć i zachować wierność – zapoznawanie się z nauczaniem Kościoła jest konieczne. Niniejszym wzywam do uczciwej lektury dokumentów Magisterium.

Jak to ktoś napisał w reakcji na nasze uwagi w zakresie katolicyzmu integralnego:

– A może uważasz, że jestem po prostu prawdą niezainteresowany?

– Sam napisałeś.

Dość pisania. Pora klęknąć do modlenia.

(Jak cytowany na wstępie święty, który się kulom i królom nie kłaniał).



_______

Motto na koniec (nietypowe, prawda?):

Sprawiedliwi staną z wielką stanowczością naprzeciw tych, którzy ich uciskali i zniweczyli ich trudy. Na ten widok zatrwożą się lękiem przeraźliwym i zadziwią z powodu prędkiego a niespodziewanego wybawienia, mówiąc do siebie z żalem i jęcząc w ucisku ducha: «Oto ci, których niegdyś wystawialiśmy na pośmiewisko i jakby na wzgardę. My nierozumni za szaleństwo poczytaliśmy ich życie a koniec ich za czci pozbawiony: a oto, jak zostali oni policzeni między synów Bożych, a udział ich ze Świętymi».
~ Mdr 5, 1–5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Vox populi, vox Dei?

Szukanie

Archiwizowanie

Dla odwiedzających