O tak zwanym "przeludnieniu"
Jak to się dzieje, że jednocześnie:
→ coraz więcej ludzi tłoczy się / stłacza się w miastach (każdy skrawek ziemi wykorzystany na bloki)
→ coraz więcej osób jest wyganianych / skłanianych do wyjazdu z tzw. prowincji
→ panuje propaganda antynatalistyczna, która w krajach tzw. cywilizowanych prowadzi do masowej zagłady nowych pokoleń
→ a jednocześnie: liczba narodzonych ludzi stale rośnie?
Pewnie, że wolę beztłumność, ale czy zbyt daleko posunięta w optymizmie jest perspektywa quasi-dystrybutystyczna, w której każda społeczność, rodzina (lub indywiduum) ma swój własny kawałek ziemi i uczciwie żyje pracą rąk własnych – nawet jeśli liczba takich indywidualnych gospodarstw/siół/małych ojczyzn nieprzerwanie rośnie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz